Zwolennicy medycyny alternatywnej konstruując za Thomasem Szaszem państwo terapeutyczne, tworzą teoretyczną efermerydę, pozbawiony kontaktu z rzeczywistością model idealny wszędobylskiej władzy. Pół biedy, gdyby chodziło jedynie o przyczynek do filozofii władzy á la Foucault. Stawka jest jednakże dużo poważniejsza. Chodzi bowiem z jednej strony o konkretne usytuowanie działania współczesnej medycyny, o zrozumienie jej mechanizmów i związanych z nią zagrożeń. Z drugiej zaś, o wymiar praktyczny, czyli realne zachowanie pacjentów. W obydwu przypadkach koncepcja państwa terapeutycznego nie tyle trafia kulą w płot, co tworzy szkodliwą społecznie wiedzę.
Powoływanie się w krytyce koncernów farmaceutycznych na ruch antypsychiatryczny jest chyba najlepszym przykładem mobilizowania przez zwolenników medycyny alternatywnej zasobów, których nie do końca oni rozumieją. Patrząc bardzo powierzchownie, trudno nie zgodzić się z tym, że antypsychiatria miała na celu uczynienie medycyny, głównie w zakresie leczenia chorób psychicznych, bardziej humanitarną. Jej postulaty, jak wówczas sądzono, wymierzone były przeciwko naukowemu redukcjonizmowi (sprowadzającemu ludzki umysł i ludzkie zdrowie psychiczne jedynie do czynników biologicznych), który w rękach wszechwładnej władzy stawał się narzędziem represji zwykłych ludzi. Gdy przyjrzymy się jednakże bliżej, to uświadomimy sobie, że antypsychiatria sama stała się narzędziem w procesie, który z taką siłą krytykowała. Bez antypsychiatrii nie byłoby bowiem boomu farmakologii, przyspieszonej biomedykalizacji, deregulacji rynku farmaceutycznego.
Przywołując antypsychiatrię zapomina się o tym, że w czasie jej powstania głównym paradygmatem w badaniu chorób psychicznych była psychoanaliza i jej wykładnia psychodynamiczna, główną metodą leczenia zaś psychoterapie, zwane potocznie talk therapies. W przypadku najsilniejszych zaburzeń wykorzystywano zarówno leczenie farmakologiczne, jak i elektrowstrząsy. Wszystko to odbywało się w murach specjalnych ośrodków odosobnienia, pod nadzorem pielęgniarek i lekarzy. Antypsychiatryczna krytyka doprowadziła jednakże do deinstytucjonalizacji, czyli znacznego zredukowania instytucjonalnej opieki zdrowotnej w zakresie chorób psychicznych i w rezultacie do oddelegowania leczenia terapeutycznego do gabinetów lekarskich czy lokalnych struktur służby zdrowia. Najlepszym wyrazem krytyki instytucjonalnej krytyki psychiatrii amerykańskiej jest książka Kena Keseya Lot na kukułczym gniazdem:
Antypsychiatria krytykując ówczesne instytucje opieki zdrowotnej jednocześnie krytykowała dominujący wówczas paradygmat myślenia o chorobach psychicznych. Wbrew jej przedstawicielom, nie dominował wówczas biologiczny redukcjonizm, lecz psychoanaliza. Kulturowa moda na antypsychiatrię spowodowała odwrót od tego drugiego paradygmatu, co umożliwiło przeforsowanie w instytucjach zajmujących się regulacją opieki psychiatrycznej naturalistycznego definiowania chorób. Najlepiej widać to, analizując proces powstawania podręcznika diagnostycznego, który zrewolucjonizował psychiatrię amerykańską. DSM-III powstawał od połowy lat 70, jego wydanie miało miejsce w roku 1980, czyli długo po ruchu antypsychiatrycznym. Nowy podręcznik diagnostyczny powstał na fali kulturowej krytyki psychoanalitycznie zorientowanej psychiatrii, z powodu niewydolności państwa w refundowaniu talk therapies, a także z uwagi na niską rzetelność stawianych przez lekarzy diagnoz. Co najważniejsze, twórcy DSM-III, z Robertem Spitzerem na czele, nie byli wiernymi czytelnikami Freuda, lecz Emila Kraepelina. Ten austriacki psychiatria, żyjący na przełomie XIX i XX w., uważał, że choroba psychiczna jest przede wszystkim stanem biologicznym, jego leczenie zaś jest oddziaływaniem na organizm. Taka definicja ma oczywiście olbrzymie konsekwencje, wiąże bowiem etiologię, diagnostykę i terapię z naukami empirycznymi na niespotykaną dotąd skalę. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku, paradygmat naturalistyczny znacząco ułatwia zwrot w leczeniu ku psychofarmakologii. Z uwagi na fakt, że antypsychiatria stworzyła społeczny klimat do tego, aby krytykować psychoanalizę i psychiatrię w ogóle, to w rezultacie umożliwiła większe znaturalizowanie dyskursu medycznego, a co za tym idzie, nastanie kulturowej mody na farmakologię. Paradoksalnie, antypsychiatria krytykując opresyjne aparaty państwa nie zauważyła, że jej kontestacja może skonstruować nowego, silniejszego wroga, jakim są koncerny farmaceutyczne. Powoływanie się w związku z tym w krytyce firm produkujących leki na ruch antypsychiatryczny jest jakimś nieporozumieniem.
Co więcej, postulowana przez antypsychiatrię deinstytucjonalizacja nie przyhamowała wcale procesu medykalizacji, tylko przesunęła go na inny obszar. Postulat, aby samemu dbać o własne zdrowie i nie polegać jedynie na instytucjach medycznych doprowadził do nastania mody na leki life style‚owe w połowie lat 80, których przepisywania domagali się od lekarzy pacjenci. Deinstytucjonalizacja sprawiła bowiem, że kwestia zdrowia psychicznego stała się sprawą indywidualną, moralnym zobowiązaniem jednostki, o którego wypełnieniu powinna sama zabiegać. Antypsychiatryczny postulat subiektywizowania stanu własnego organizmu w połowie lat 80 został powiązany z neoliberalną ideologią opiewania indywidualności, a w przypadku zdrowia, z moralnym nakazem, aby nie tyle ciągle się leczyć, ale żeby bezustannie być zdrowym. Również w tym przypadku, antypsychiatria wywołuje nieoczekiwane konsekwencje, które mogą okazać się korzystne dla interesów koncernów farmaceutycznych. Jeżeli bowiem sam wiem lepiej co mi dolega, bo sam znam swój organizm (a tak naprawdę wiem co mi dolega, bo wszyscy mają depresję, ADHD czy zaburzenia erekcji, więc mam i ja), to pójdę do lekarza z gotową diagnozą, wymuszę na nim przepisanie mi Prozacu, Ritalinu czy Viagry. Bo przecież kulturowo rzecz biorąc instytucja lekarza czy naukowca jest o wiele bardziej skompromitowana, niż potoczna wiedza, którą dostarcza mi Internet, telewizja czy przyjaciele. Niestety…
Warto tu zwrócić uwagę, że krytykując negatywne powiązania rynku farmaceutycznego i nauki czy medycyny można sięgnąć do zupełnie innych zasobów oraz że nie trzeba ucinać gałęzi na której się siedzi. W polskiej literaturze istnieje bardzo bogata tradycja socjologii medycyny, która badała społeczne usytuowanie ludzkiego zdrowia. Sięgnięcie do prac Magdaleny Sokołowskiej mogłoby stać się naukowym dopełnieniem paradygmatu biologicznego w myśleniu o zdrowiu psychicznym. Być może analiza socjologiczna tego typu nie skazywałaby nas ani na zbytni redukcjonizm biologiczny, ani na wyrzekanie się prawomocności nauk empirycznych. Ponadto, nawet w przypadku lekarzy-praktyków, którzy nie godzą się na hegemonię wyjaśnienia naturalistycznego istnieje wielu, którzy są w stanie wyważyć swoje stanowisko, pokazując, że krytyka farmakologii nie oznacza jej negacji, ani kryjącej się za nią racjonalności naukowej. Takim przykładem jest Lawrence H. Diller, autor książki opisującej kontrowersję wokół ADHD, w którą zamieszani są i naukowcy, i lekarzy, i koncerny. Mając świadomość naddiagnozowania, nadużywania leczenia farmakologicznego, skutków ubocznych zażywania Ritalinu, postuluje on w swojej książce, aby terapia ADHD miała charakter wieloczynnikowy, aby równoważyła elementy psychoterapii z farmakologią. Dlaczego tak uważa? Przede wszystkim dlatego, że jest to rozsądne i pożyteczne dla pacjenta. O tych dwóch rzeczach, zwolennicy medycyny alternatywnej zwykli chyba zapominać.
PS: Odsyłam również do artykułu na temat wykorzystania tybetańskiej medycyny alternatywnej przez koncerny farmaceutyczne, co pokazuje, że również ten zasób w medycznej wojnie o pacjenta może być problematyczny.
/Michał Wróblewski/